Rozmowa o Szwalbem z Januszem Zemke

Odbywane w pałacowych wnętrzach w Ostromecku kolokwia mają już kilkuletnią tradycję. XII Colloquium Ostromeckie Stowarzyszenia Andrzeja Szwalbego Dziedzictwo miało miejsce 16 października 2019 r. w Pałacu Mostowskich. O współpracy z długoletnim dyrektorem Filharmonii Pomorskiem opowiadał JANUSZ ZEMKE, b. sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy.

Na początku 1981 roku dr nauk politycznych Janusz Zemke, za namową Mieczysława Rakowskiego i Kazimierza Barcikowskiego, trafił z Warszawy do Bydgoszczy. Tym bardziej chętnie, że zawsze czuł się bydgoszczaninem, tu kończył IV Liceum Ogólnokształcące, tu są groby jego rodziców. Został sekretarzem propagandy Komitetu Wojewódzkiego PZPR, partii sprawującej rządy w PRL w latach 1948–1989. Odpowiadał politycznie z ramienia partii za nadbudowę w Bydgoskiem, czyli za naukę, oświatę, kulturę, sport i media.

- Kiedy zadałem pytanie, jeżeli chodzi o kulturę, co jest takim wyznacznikiem Bydgoszczy i środowiska bydgoskiego – pamiętam, że odbyłem wówczas kilka rozmów, z ludźmi, którzy znali się na tym znacznie lepiej niż ja, m.in. ówczesnym ministrem kultury – usłyszałem, że kulturalną pozycję Bydgoszczy wyznacza muzyka – wspominał gość kolokwium. – To są wieloletnie tradycje orkiestr, chórów, to jest świetne środowisko związane z muzyką…

- Andrzej Szwalbe nigdy nic nie chciał dla siebie, choć wiadomo jakie to były czasy. Jestem tego pewien. Inne osoby zachowywały się wówczas, powiedziałbym, różnie. Miał ciągle nowe pomysły. Pamiętam z lat 80. m.in. Ostromecko i Lubostroń. Mówił o potrzebnych środkach na gromadzenie kolekcji historycznych fortepianów, zabiegał o fundusze na tworzenie gobelinów. To był ciągły temat rozmów. Pojawiała się w nich kwestia mieszkań dla muzyków do filharmonii. Wtedy swoją pulę miała spółdzielnia, swoją – prezydent miasta… Zabiegał o mieszkania, aby ściągnąć do Bydgoszczy najlepszych muzyków. Co roku tych kilka mieszkań udawało się pozyskać.

Spotkanie w tzw. gabinecie Andrzeja Szwalbego chwilami przybierało formę dyskusji.

Janusz Zemke wspominał, że Andrzej Szwalbe bardzo zabiegał o sprawy Akademii Muzycznej. Młoda uczelnia, powstała w roku 1974 jako filia Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi, potrzebowała m.in. akademików, salek koncertowych, nauczycieli akademickich, mieszkań dla nich.

- Pamiętam stan wojenny i rozmowę ze Szwalbem – opowiadał Zemke. – Nikt ze środowiska nie był internowany. Choć ówczesna Służba Bezpieczeństwa takich spraw z nami nie uzgadniała. Kilka dni po 13 grudnia doszło do rozmowy z dyrektorem Filharmonii Pomorskiej. Nie mogę jej zapomnieć, choć nie pamiętam czy odbyła się u niego, czy u mnie. Powiedział wtedy, że gdyby coś się z nim stało, to prosił, żeby pani Eleonora Harendarska przejęła prowadzenie tej instytucji artystycznej. A na uczelni prosił o utrzymanie na stanowisku rektora Akademii Muzycznej - prof. Romana Sucheckiego.

Czego mógł się obawiać Andrzej Szwalbe? – pytali uczestnicy kolokwium. – Kolejnej fazy internowań – domyślał się Janusz Zemke. – Wtedy internowano 6 tysięcy ludzi, a w naszym województwie ponad pięćdziesiąt osób.

Januszowi Zemkemu towarzyszył jego czworonóg, przyjazny wobec uczestników, jak na dobrze wychowanego psa przystało.

- Trzeba pamiętać, że po wydarzeniach Bydgoskiego Marca Szwalbe chciał doprowadzić do wystawienia pomnika przed gmachem Urzędu Wojewódzkiego – uzupełniał Stefan Pastuszewski, kolega szkolny gościa kolokwium. – I prawdopodobnie obawiał się właśnie, że może być internowany. Po wydarzeniach w kopalni „Wujek” wiele złego można było się spodziewać. Dokumenty wyraźnie mówią, że Szwalbe popierał Solidarność…

- Dyrektor Szwalbe miał zdolność wychwytywania – przepraszam za to słowo – „okazji” dla nas – kontynuował Zemke. – Przykładowo opowiadał, że ktoś bardzo zdolny się rozwiódł, mieszkanie musiał zostawić żonie w Poznaniu i można by go sprowadzić do Bydgoszczy. Mówiłem najczęściej dobrze i pomagałem. Dobrze pamiętam jak kiedyś przyszedł do mnie Andrzej Szwalbe i opowiadał, że ma świetne kontakty z Henrykiem Góreckim w Katowicach. Mówił, że tenże profesor źle się tam czuje, że ma on duży dorobek, jeśli chodzi o kompozycje dla Kościoła. I co ja bym powiedział, gdybyśmy ściągnęli go do Bydgoszczy. Absolutnie tak – odpowiedziałem. Ale nic z tego nie wyszło, choć dyrektor prowadził z nim takie rozmowy.

- Wiem dlaczego i uzupełnię dlaczego nie został rektorem – wtrącił prezes Stowarzyszenia Andrzeja Szwalbego Henryk Martenka. – Opowiedział mi o tym niedawno prof. Andrzej Jasiński, światowej sławy pianista i pedagog, związany z Akademią Muzyczną w Katowicach. Prof. Górecki był niemal zdecydowany na wybór Bydgoszczy, ale był bardzo zżyty z Beskidami, Podhalem, które kochał niemal tak samo jak muzykę. Miał tam swój dom, swoją pracownię. I wahał się. Kiedyś w rozmowie z prof. Jasińskim zwierzył się, że proponują mu rektorstwo w Bydgoszczy. Ja się poważnie waham, żeby tam pojechać. A Andrzej pyta go: „No dobra, a co z twoimi Beskidami?” I to uświadomiło mu, że straciłby swoje naturalne środowisko. Nie skorzystał z tej propozycji.

- Gdybym spojrzał wstecz na cały obszar związany z kulturą Bydgoszczy, z jej obrazem na mapie kulturalnej całej Polski, to muzyka stanowiła jej numer jeden – mówił gość kolokwium. - Niezła była plastyka. W konfrontacji z Teatrem im. Wilama Horzycy oceny Teatru Polskiego w Bydgoszczy były dosyć krytyczne. Trudno mi oceniać ówczesną operę. Znam natomiast opinie z perspektywy dzisiejszej. Przez ostatnie 10 lat byłem w Europarlamencie. Przeciętnie 4 razy latałem do Brukseli albo Paryża czy Frankfurtu i tam się, czekając na kolejne loty, w salonikach rozmawiało się, często z wybitnymi muzykami, dyrygentami, reżyserami. Na przykład Jerzym Maksymiukiem czy Januszem Pietkiewiczem, bydgoszczaninem (impresario, animator kultury, b. dyrektor Teatru Wielkiego-Opery Narodowej – dop. AK). Oceny tych osób Opery Nova były bardzo wysokie.

- Moje kontakty z Andrzejem Szwalbe raczej nie dotyczyły obszaru artystycznego. Dyrektor nie pytał kogo zapraszać na festiwal, informował albo i nie o planowanym repertuarze, a ja w to nie wnikałem. Może dzisiaj wydaje się to dziwne, jako że uważano, ze władza nad wszystkim trzymała rękę. W czym można było pomoc, to się pomagało. Te spotkania raczej dotyczyły tematów związanych z ówczesnymi niedostatkami materialnymi. AK

Andrzej Szwalbe uwielbiał pączki, zwłaszcza te „od Bigońskiego”. Kolokwia w Pałacu Starym zawsze też kończą się pączkami. Nie inaczej było 16 października. Tradycji stało się zadość. Podczas zajadania się pączkami rozmowy trwały w najlepsze.

STOWARZYSZENIE IM. ANDRZEJA SZWALBEGO "DZIEDZICTWO"

Copyright © 2013 WYŻSZA SZKOŁA GOSPODARKI