Niedokończona opowieść

O „swoim” Andrzeju Szwalbe opowiadała podczas kwietniowego spotkania w Pałacu Nowym w Ostromecku MARIA BŁASZCZAK, była wieloletnia kierownik Biura Organizacji Pracy Artystycznej Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej i Capelli Bydgostiensis oraz Obsługi Widzów. Było to VII Kolokwium Ostromeckie zorganizowane przez Stowarzyszenie Andrzeja Szwalbego, przy wsparciu finansowym Urzędu Miasta Bydgoszcz.

- Zupełnie inaczej postrzegają Andrzeja Szwalbego ci, którzy przyjeżdżali do filharmonii, do dyrektora, współpracując z nim, a inaczej ci, którzy mieli z nim kontakt na co dzień – mówiła dr Aleksandra Kłaput-Wiśniewska, prowadząca kolokwium 27 kwietnia 2016 r. – Wymagał niezwykłych rzeczy od swoich współpracowników. Jak to wyglądało?

Dr Aleksandra Kłaput-Wiśniewska wypytywała Marię Błaszczak niekiedy o dość osobiste opinie na temat Andrzeja Szwalbego.

To była przyjemność

- Dostawało się od dyrektora dość obszerny zakres obowiązków – wspominała Maria Błaszczak. – I był taki punkt, który tak mniej więcej brzmiał: „…oraz inne prace zlecone przez dyrekcję”. No i to dopiero był ten „właściwy” punkt. To wszystko musiało być zrobione. Ale po latach mogę się podpisać, w pewnym sensie, pod takim stwierdzeniem Edisona, który powiedział: „Nie przepracowałem ani jednego dnia w swoim życiu, wszystko, co robiłem to była przyjemność”.

Pierwszy kontakt z Andrzejem Szwalbe dla bardzo młodej wówczas osoby ubiegającej się o etat w Filharmonii Pomorskiej okazał się niemałym przeżyciem. – Trafiłam do pana skromniutko ubranego, mówiącego piękną polszczyzną, jasno, wyraźnie precyzującego swoje oczekiwania wobec mnie – opowiadała Maria Błaszczak. – Nie wiem dlaczego od razu precyzował te oczekiwania. Po krótkiej rozmowie skierował mnie do pani Tusi. To była bardzo specjalna osoba. Prowadziła ze mną rozmowy na wszystkie możliwe tematy. I pewnie przy tej okazji dobrze mnie badała: czy mam kindersztubę, czy potrafię rozmawiać, nawiązywać kontakt z ludźmi itd.

Po kilku rozmowach z panią Tusią, została wezwana do dyrektora. Andrzej Szwalbe poinformował kandydatkę, że będzie teraz przez dwa miesiące przychodziła do filharmonii, że będzie się zapoznawała ze zbiorami bibliotecznymi i raz w tygodniu będzie chodziła na rozmowy do pani Tusi.

Szkatuła pełna skarbów

- Po dwóch miesiącach – kontynuowała pani Maria – 1 lutego 1967 roku dyrektor wypowiedział to sakramentalne „tak”. Podpisał ze mną umowę, jako referentem do spraw bibliotecznych. Filharmonię znałam jedynie od strony sali koncertowej. Była to dla mnie – jakby w tej szarości bydgoskiej – taka szkatuła pełna skarbów. No ale nie zdawałam sobie sprawy czym jest biblioteka filharmonii. To był brylant w tej szkatule. Była to najpiękniejsza biblioteka muzyczna w Polsce. Wchodziło się jak do sanktuarium, z pięknymi stołami, które służyły do małych konferencji. A sama biblioteka zawierała dzieła niesamowite.

Dostawało się od dyrektora dość obszerny zakres obowiązków – wspominała Maria Błaszczak.

Okazuje się, że dyrektor Szwalbe, od samego początku traktował ją w sposób szczególny, jako miejsce ze specjalnymi meblami przeznaczonymi do gromadzenia wyjątkowych zbiorów. Miał swoją wizję tego miejsca. Dążył do tego, aby już przy wejściu do biblioteki osoba wchodząca miała wrażenie, że wkracza do świątyni muzyki sięgającej niemal czasów średniowiecza. Były w niej najwspanialsze wydawnictwa muzyczne. Dzięki zabiegom w ministerstwie, a później Centrali Handlu Zagranicznego Ars Polona uzyskiwał dewizy i kupował działa u najwybitniejszych wydawców, sprowadzał wydania niemal nieosiągalne w krajach demokracji ludowej. Latach 90., kiedy odradzał się ruch wykonawstwa muzyki dawnej, osoby które zajmowały się tym w Polsce ze zdziwieniem odkrywały, że Bydgoszcz ma na półce bibliotecznej na przykład zbiór renesansowych utworów muzycznych.

- Andrzej Szwalbe zabiegał o fundusz stypendialny, który pozwalał muzykologom odkrywać i opracowywać polskie utwory muzyczne znajdowane w klasztorach, bibliotekach i to stawało się później własnością filharmonii – uzupełniała Maria Błaszczak. – Zabiegał również o dzieła kompozytorskie, które na zamówienie były komponowane dla Orkiestry Symfonicznej i Capelli Bydgostiensis, które komponowali Romuald Twardowski, Henryk Mikołaj Górecki, Joanna Bruzdowicz i inni.

Praca w bibliotece…

… nie była łatwa. Oto co opowiadała o niej gość wieczoru: - Skatalogowanie tych całych zbiorów to było coś niesamowitego. To była bardzo trudna praca. Dyrektor powiedział: „Tu będzie pani robiła katalog rzeczowy, katalog kompozytorów…”. I ja to robiłam. Oprócz tego oczywiście zamawianie nut dla orkiestry, zamawianie nut dla Capelli, wysyłka, przesyłka, wszystko co tylko możliwe. No i te fiszki na początek. Zaczął mnie dyrektor sprawdzać. Powiedział: „No wie pani, wcale to pani nieźle idzie. No ale to, że pani zna te wszystkie kompozycje w formie papierowej, to nic nie znaczy. Powinna je pani wszystkie słyszeć. Dlatego proszę, żeby pani zaczęła chodzić na wszystkie koncerty”.

- Ponieważ dyrektor był osobą bardzo oszczędną i nie lubił jak ktoś marnował czas, wobec tego uważał, że praca 8-godzinna w filharmonii to jest jedno, a chodzenie na koncerty to jest czysta przyjemność. No ale żeby nie było tak dobrze do końca, to te fiszki, które robiłam kazał mi przynosić na koncert. Siadaliśmy w ostatnim rzędzie - ja z tym swoim urobkiem cotygodniowym, a dyrektor obok – zakładał okulary i sprawdzał. Jak dobra - odkładał obok, jak nie – czerwony ołóweczek i odkładał do poprawki na inną kupkę…

Capella Bydgostiensis…

… w tamtym kształcie to był niesamowity zespół – zapewniała podczas kolokwium Maria Błaszczak. – W Europie wzbudzał nieprawdopodobny entuzjazm. Program koncertów obejmował ogromny okres historyczny. Zaczynało się na ogół od wykonawstwa muzyki średniowiecznej – było ogromne instrumentarium dawnych instrumentów. Potem przechodziło się do muzyki renesansowej, do muzyki barokowej. Po przerwie koncertu - już na współczesnych instrumentach - wykonywało się oratoria, kantaty. Były koncerty wokalne, wokalno-instrumentalne. Tak że był to wówczas zespół niebywale atrakcyjny.

Duet Lutniowy

I jakby dla przypomnienia tego, że Bydgoszcz była ważnym ośrodkiem muzyki dawnej Aleksandra Kłaput-Wiśniewska zaprosiła zebranych na koncert lutnistów – Anny Kowalskiej i Antona Biruli. Tworzą oni europejskiej klasy zespół Lute Duo (nazwa na potrzeby rynku zagranicznego) albo – bardziej swojsko – Duet Lutniowy. Anna Kowalska koncentruje przede wszystkim na lutni i gitarze barokowej, a Anton Birula – na lutni barokowej oraz jej wszystkich odmianach, teorbie i gitarze barokowej. Prowadzi też klasę lutni w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.

Duet zagrał w Ostromecku m.in. na gitarze barokowej i teorbie, kompozycje barokowe napisane przez muzyków hiszpańskich, włoskich, francuskich. Muzyka dawna była bardzo bliska Andrzejowi Szwalbemu, a mistrzowskie wykonanie znakomitego duetu lutniczego wszystkich zachwyciło wyjątkowym, pierwotnym brzmieniem utworów i unikalnym wykonawstwem.

Na gitarze barokowej grała Anna Kowalska, a na teorbie, czyli lutni basowej – Anton Birula.

Bez taryfy ulgowej

Dyrektor Filharmonii Pomorskiej nie był szefem, który stosował taryfę ulgową wobec swoich współpracowników. Był wymagającym pracodawcą. Bywał też trudnym, uciążliwym, pełnym rozmaitych dziwactw dyrektorem.

- Ileś razy rzucałam na biurko wypowiedzenie, ileś razy płakałam, ileś razy złorzeczyłam – zwierzała się jak w konfesjonale pani Maria. – Andrzej Szwalbe z początków mojej pracy to był młody wilk, który rozstawiał ludzi po kątach. A potem, z czasem łagodniał.

Jego słabością były słodycze, chociaż pilnował się. Mimo to pozwalał sobie czasem na … paczkę herbatników. Pijał herbatkę i zjadał kanapeczki cieniusieńko posmarowane. Ojciec dyrektora - w obawie, że opadnie z sił – przynosił mu w takich czworaczkach obiady.

Do końca swoich dni żona była jego muzą, podporą i właściwie to jej zawdzięczamy to kim był dyrektor. Miał wady, jak każdy. To był człowiek z krwi i kości. Potrafił wpadać w złość, a nawet w furię. Nie chcę wypowiadać niektórych słów, które w gniewie wyrzucał z siebie. No dobrze, podam przykład. Kiedyś pani, która obsługiwała centralę telefoniczną – dyrektor nie pozwalał tej centrali zmienić, bo mógł jednocześnie rozmawiać z dziesięcioma osobami – poirytowana żądaniami kolejnych połączeń mówiła podniesionym głosem: panie dyrektorze, ja nie mogę wetknąć tego kabelka w tą dziurkę! – A w d… niech pani wetknie, byle by pani połączyła. No więc tak też potrafił powiedzieć. Miał piękny, kwiecisty język. Posługiwał się piękną polszczyzną. Dbał o swój język. No ale w nerwach różnie się zdarzało.


Na zakończenie VII Kolokwium Ostromeckiego, Henryk Martenka, dziękując za spotkanie szefowej jednego z najważniejszych impresariatów muzycznych w historii tej instytucji artystycznej, zachęcał Marię Błaszczak do spisania swojej opowieści o dyrektorze Andrzeju Szwalbe. – Dzięki temu może powstać dzieło niezwykłe, które nie będzie hagiograficzne, nie będzie naukowe, ale będzie żywe, autentyczne – mówił miedzy innymi prezes Stowarzyszenia Andrzeja Szwalbego „Dziedzictwo”.

Mistrzowskie wykonanie znakomitego duetu lutniczego zachwyciło wszystkich uczestników kolokwium.

Wysłuchał, wybrał i spisał: Andrzej Karnowski
Zdjęcia: Andrzej Karnowski

Konferencja była współfinansowana ze środków miasta Bydgoszcz
 

STOWARZYSZENIE IM. ANDRZEJA SZWALBEGO "DZIEDZICTWO"

Copyright © 2013 WYŻSZA SZKOŁA GOSPODARKI